Cześć. Chcę żyć. Ale nie wiem jak...
Witam wszystkich.

Czuję, że tonę i nie umiem sobie pomóc. Czuję się coraz gorzej i mam myśli samobójcze.
Ale po kolei:

Mam 43 Lata. Trzy lata temu rozwiodłem się i zacząłem nowe życie.
Nie miałem dzieci.
Poznałem fantastyczną kobietę ( 13 lat młodsza)
W 2012 roku wzięliśmy ślub.
Po perypetiach z zajściem w ciążę i dwóch klinikach In-Vitro, obecnie moja żona jest w ciąży.
W styczniu przyjdzie na świat moje pierwsze dziecko . Syn.
Jestem szczęśliwy z tego powodu i nie mogę doczekać się jego przyjścia na świat.

Problem w tym, że te 2 lata starań, jeżdżenia po Polsce do klinik, a i kryzys i podatki, a może i moja nieporadność doprowadziły moją małą firemkę handlową do ruiny.
Tracę dochód z dnia na dzień.
Obecnie nie stać mnie już na najpotrzebniejsze rzeczy.
Kompletowanie wyprawki dla dziecka to mrzonka.
Kupimy jakieś śpioszki, czy butelki tylko gdy teściowie, albo moi rodzice podrzucą parę groszy.
Dodatkowo mieszkamy w wynajętym mieszkaniu, na które nas już obecnie nie stać. Nie mamy się gdzie przeprowadzić.
Próbowałem znaleźć pracę, ale kto zatrudni 43-letniego faceta z żoną w ciąży, który ostatnie 10 lat prowadził swoją firmę?

Moja żona nie pracowała i nie pracuje. Obecnie jest na L-4 i to ja opłacam jej ZUS.

Praktycznie co dzień jestem atakowany przez moją żonę o nasze finanse.
Uważa, że to ja i tylko ja ponoszę winę, za taki stan rzeczy.
Uważa, że to facet powinien zapewnić byt rodzinie i nie czuje się winna temu, że nie mamy pieniędzy.
Sama siedzi całymi dniami przed internetem. Ale to nie do jej roli należy zarabianie.
W atakach na mnie nie przebiera w słowach. Rzuca nimi we mnie, a one później tkwią we mnie jak noże. Może zacytuję kilka, z ostatnich dni:

"Zrobiłbyś w końcu mi przyjemność, poszedł na tory i poczekał na nadjeżdżający pociąg"
" W dupie mam, czy skończysz w piachu, czy za kratkami, zajmij się choćby handlem prochami i zacznij zarabiać jak prawdziwy mężczyzna"
" I co? Super tatusiu? Co dziecku powiesz? Że cię nie stać? Żałosny jesteś. Jak chcesz dziecko wychować?"

I takie tam podobne w formie wypowiedzi.
Co prawda, gdy ochłonie to przeprasza mnie za te słowa, ale one we mnie tkwią i nie dają spokoju.
Nie jesteśmy patologiczną rodziną. Jesteśmy ludźmi na poziomie i nie umiem zareagować na takie hasła.
Słyszę, że "Ch... wie, co ty tam robisz w tym biurze. Widzę, że tylko udajesz pracę, bo kasy to nie przynosisz"

Nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić. Z jednej strony brak pieniędzy i perspektyw, z drugiej ataki żony, brak jakiegokolwiek wsparcia.

Boję się, że nie dożyję urodzin synka
Boli mnie żołądek, głowa pęka mi 2-3 razy w tygodniu, odczuwam ból i ucisk w piersiach i cały czas czuję totalne wyczerpanie.
Jak o nim myślę, to po policzkach ciekną mi łzy.
Pomimo, iż z żoną mieszkamy już razem i to ja nas utrzymywałem przez ostatnie 3 lata, słyszę, że jestem do niczego wykastrowanym nieudacznikiem, który chyba nie myśli jak i za co utrzymać synka.
To podłe tak naszym jeszcze nienarodzonym dzieckiem na sztandarze startować.
Jestem samotny! Nie mam z kim porozmawiać, ani do kogo się zwrócić.
Nie mam w nikim wsparcia. Jakakolwiek próba porozmawiania, zastanowienia się, narady co dalej i jak odmienić nasze finanse kończy się na stwierdzeniu, że to ja noszę spodnie, więc jej to nie obchodzi jak je do domu przyniosę. Mogę choćby obrabować kantor...

Nasi rodzice nic nie wiedzą, gdyż mówimy im, że jakoś tam w pracy idzie...

Tracę sens życia i zaczynam myśleć o samobójstwie.
Kocham swoją żonę nad życie i kocham naszego nienarodzonego synka.
Tak bardzo boję się, że pęknie mi żyłka w głowie, albo wezmą górę myśli samobójcze...
Panicznie potrzebuję pomocy.
Ale nawet nie wiem jakiej...


  PRZEJDŹ NA FORUM