Kiedyś a dziś?
Bywa, że kiedy nie mamy na coś siły, gdy po raz kolejny nie układa się nam w życiu tak jakbyśmy tego chmiel, to wówczas z precyzja szwarcajskiego zegarka zaczynamy odmierzać szczęśliwe chwile tym, którym podobno wszystko zawsze się udaje. Zawsze. A i cała reszta przychodzi im bez specjalnego wysiłku, mimo, że jesteśmy bardziej lub mniej dorośli, i z niejednego pieca już jedliśmy, to niespodziewanie zawiedzeni pozorami zaczynamy wierzyć, tylko nam życie powierzyło role nieudaczników. Po co więc silić się na zmiany, skoro i tak los już zastał przesądzony...

W takich momentach każdemu z nas jakby mało, co przydałby się swego rodzaju emocjonalny noktowizor. Zasada jego działania była by prosta: patrzę na drugiego człowieka i już wiem, w jakim rytmie bije jego serce i jakimi zaułkami biegną jego myśli. I wcale nie chodzi o to, żeby w nich czytać albo szperać w nieznajomych uczuciach. To byłoby w nie w porządku, i nie dawałoby miejsca na nieznane. Na tajemnice. Chociaż dlaczego nie -przecież wśród nich jest ta jedyna, która, mimo że najbardziej strzeżona znana jest każdemu z nas. Jakże często udajemy kogoś, kim nie jesteśmy mówimy o czymś, chociaż akurat nic nie czujemy.

Zapominamy ze nikt z nas nie jest zawsze szczęśliwy i ze nikomu smutek nie towarzyszy przez całe życie. Tak jak nie będziemy zawsze młodzi kiedyś już będziemy tylko starzy. Będziemy a dziś no cóż wychodząc z założenia, że permanentne szczęście przestaje być szczęściem. Szczerze ucieszmy się z tego, że tak naprawdę w życiu liczą się tylko chwile. I tylko te warto odmierzać z precyzja szwajcarskiego zegarka. Gdy zdarza mi się o tym zapomnieć sięgam po sława mędrca zapisane kiedyś na skrawku papieru; "Z doświadczenia w końcu poznałem, że jeśli dążymy z wiara do swoich marzeń i usiłujemy wieść życie, jakie sobie wymarzyliśmy spotka nas niespodziewany sukces o zwyczajnej godzinie." Podkreślone o zwyczajnej godzinie. Kiedyś a dziś.


Autor nieznany


  PRZEJDŹ NA FORUM