Grupa: Administrator
Posty: 2686 #94489 Od: 2008-2-14
| Siedziała patrząc w zaciągnięte firaną okno. W oczach miała łzy. W dłoniach ściskała czarną bluzę, którą miała na sobie tamtego wieczoru. Na jej rękawach zostały jeszcze plamy krwi. Jego krwi... Tylko tyle... Czerwona plama na czarnym tle. To, co przypominało jej o tym, czego już nie ma. Teraz był tylko żal i łzy, które nie chciały ustąpić z jej oczu. Ból, cierpienie i poczucie bezradności. Pustka, którą nic i nikt już nie wypełni. Nigdy. Strach. Strach przed samotnością, przed przyszłością. Bo dla niej nie było przyszłości. Tylko szara codzienność, zwana teraźniejszaścią. I powracająca co noc przeszłość. Wspomnienia, spychane zawsze gdzieś głęboko, odżywały wtedy, jak włączony powtórnie film. Obraz czysty, bez żadnych wad, ukazywał tylko chwile, które teraz zostaną niespełnionymi marzeniami. Marzeniami o tym, aby to, co było, powróciło. Tylko z nim. I nikim innym. Tylko on był w jej marzeniach. W marzeniach od kilku lat. Te marzenia się spełniały. Do końca. Jak żadne inne. Marzenia o bliskości, czułości, zrozumieniu. Marzenia o dotyku jego rąk i warg, marzenia o wyznaniach szeptanych cicho do jej ucha, w czasie, kiedy każdą cząstką siebie, czuła jego. Te marzenia się spełniały. Jeden po drugim. Nieustannie. Jak w bajce. I to było piękne. Właśnie dla tych spełniających się wciąż marzeń, wstawała rano. Miała po co wstać. Chciała, pragnęła, musiała wstać! Dla niego. On też wstawał tylko dla niej. Co rano. Kiedy spali razem, budził ją delikatnym pocałunkiem. Tak, jak lubiła i tak, jak on lubił. Kiedy kładli się spać, brał ją w ramiona. Zasypiała wtedy wsłuchana w bicie jego serca. Serca, które biło tylko dla niej. A kiedy wsuwał się do łóżka, a ona już spała, całował delikatnie jej policzek tak, aby jej nie obudzić. Szeptał potem do ucha czule "kocham cię" i kładł głowę na poduszce, zasypiając z jej dłonią w swojej ręce. Czekała na to. Leżała nie mogąc zasnąć, do póki nie poczuła przy sobie jego ciepłego ciała. Wtedy czuła się całkowicie bezpieczna. Wtedy czuła się kochana i wtedy czuła się kobietą. Kiedy czuła na policzku jego usta, kiedy słyszała jego głos, i kiedy brał w rękę jej dłoń, kochała go najbardziej. Kochała dlatego, że robił to nie wiedząc, że ona czeka na ten gest. Myślał, że śpi. Kochała go za tę czułość, którą okazywał jej nawet wtedy, kiedy wiedział, że nie otrzyma w zamian żadnego pocałunku, szeptu. Ale robił to. Co noc. Był z nią. Choć przez chwilę. Choć dla tego pocałunku, szeptu, dotyku. Dla niej... A potem nie raz wychodził w późną noc. I wracał następnego dnia. Zawsze. Ale teraz już nie wróci. Teraz nigdy nie położy się obok niej. Już nie... Teraz do łóżka kładzie się sama. Całkiem sama. Czasem z przyniesionym z salonu pluszowym miesiem. Od niego. Przytula się wtedy do tego pluszaka i płacze. A kiedy zabraknie jej łez, zasypia. Rankiem budzi się czując koło siebie jego zapach. Wtula nos w swojego misia, który dawno temu spryskał swoją wodą. I choć zapach dawno już zwietrzał, ona wciąż go czuje. Umarł... Odszedł na zawsze. A przecież Anioły nie umierają... Jak więc było to możliwe? On był jej Aniołem. Aniołem Stróżem. Nie pozwalał, by stało jej się coś złego. I wtedy, kiedy patrzyła, jak go katują też nie pozwolił. Żył dla niej. Umarł dla niej. Miłość... Właśnie ona. To przez nią, czy może dzięki niej, nauczył się znosić ból. Powiedział jej to, kiedy zapłakana wtulała się w jego ramiona. Mocno, bardzo mocno. I kiedy tamten strażnik zamykał go w celi, też jej to mówił. Ciągle. A ona tylko płakała. Prosiła, by zmienił decyzję, prosiła go o to, by pozwolił jej umrzeć. Zamiast niego. Bo dla niej było ważniejsze jego życie. Jej życie było niczym. Było niczym bez niego. Jej życie jest niczym... Wieczną pustką i cierpieniem. Od miesiąca. Nie ma go... Nad splamioną krwią podłogą, w zimnej celi wyszeptał: "Żegnaj... Bądź szczęśliwa... Kochaj..." Tylko ona nie miała już kogo kochać. Osoba, którą obdażyła miłością umarła na jej rękach. W mękach. W bólu. Przytulała twarz do jego twarzy, wargi do jego drżących ust, rękę do tętnicy, z której tryskała krew. Ta sama krew, którą teraz na rękawach czarnej bluzy przyciska do ust. Szczęśliwa też już nigdy nie będzie. Ona dawno zapomniała, co to szczęście. Jak można być szczęśliwym po tym, co musiała przejść? Jak można być szczęśliwym po rzeczach, jakie ona musiała oglądać? Nie... ona już nigdy nie będzie szczęśliwa. Jej szczęście odeszło tego wieczoru, kiedy w ukochanych oczach zgasł ostatni płomień życia tak, jak gaśnie polane wodą palenisko. Tamten wieczór... Taki jak ten. Wiał wiatr i było wtedy zimno, chociaż zaczynał się lipiec. Cisza. I nagle tą ciszę przerywa przeraźliwy krzyk. Jej krzyk. Potem strzał, jeden, drugi, trzeci. Ktoś padł martwy, ktoś krwawił. W pistolecie zabrakło naboi. Ostrze wyjętego z ciemnoczerwonej pochwy noża, rozbłysło surowym blaskiem. Zobaczyła tylko, jak upada. Jego twarz wykrzywiła się nienaturalnie w ogromnym bólu. Wyrwała się strażnikowi i nie widząc nic przez łzy, dobiegła do drżącego ciała ukochanego mężczyzny. Powtarzała w kółko jego imię. Własną ręką próbowała zatamować krwotok, ale jego krew przepływała między jej palcami, jak przez sitko. Patrzył na nią. Patrzył, jak próbuje go jeszcze ratować. Uśmiechnął się do niej. Ciepło, z miłością. Chwycił w ręce jej dłoń i przyłożył ją sobie do ust. Właśnie wtedy nachyliła się nad nim. Przytuliła twarz do jego twarzy, pocałowała go. - Kocham cię... - powiedział jeszcze. - Zawsze... - Ja też cię kocham! Tylko ciebie! - Płakała. Zmusił się ostatnią silą woli, żeby jeszcze raz spojrzeć w kochane oczy. Dotknął jej policzka drżącą ręką. Wypowiedział jeszcze cztery słowa: "Żegnaj... Bądź szczęśliwa... Kochaj..." Potem jego ręka zsunęła się z mokrego od łez policzka, a w oczach zgasła iskierka życia. Zrozumiała - on umarł... Potem jeszcze długo tuliła do siebie martwe ciało. Przyciskała je do piersi i kołysała. Nie pamięta, jak znalazła się później w szpitalu, nie pamięta, jak wróciła potem do domu. Pamięta za to widok odjeżdżającej karetki, w której wieźli najdroższego jej sercu człowieka na świecie. Nie żywego, spowieranego, brudnego. Do kostnicy... Na pogrzeb nie przyszła. Dopiero w kilkanaście godzin po pogrzebie, kiedy na cmentarzu nie było już ludzi, pod osłoną nocy, odważyła się do niego pójść. Wsród wieńców i zniczy położyła jeszcze jedną wiązankę. Od niej - tylko dla niego. Na białej szarfie, czarnymi literami napisała własnoręcznie: "Wiem przecież, że nie odszedłeś. I Ty też to wiesz. Kocham Cię". Ten napis został wyryty później na nagrobku. Przypominał o tym, że on tak naprawdę nie odszedł, że jeszcze kiedyś się z nim spotka... Teraz patrzy na ten napis codziennie. Przychodzi na cmentarz, opowiada mu o tym, jak jej życie jest puste. Opowiada o tęsknocie, bólu, wylanych łzach. Mówi wszystko, zadaje pytania. I chociaż wie, że on i tak jej nie odpowie, pyta nadal. Odpowiedzi szuka w sobie. Czasem jednak zdaży się tak, że nagle zaszumi wiatr. Wsłuchuje się wtedy w niego i wie, że to jego odpowiedź. Niema opowieść, którą może zrozumieć tylko ona. Opowieść, która jest przeznaczona tylko dla niej... Mimo tych wszystkich cierpień, jakich doznała, życie toczy się dalej. Z brutalną świadomością dowiaduje się tego za każdym razem, gdy wraca do domu. Zastaje ją wtedy samotność, którą wypełnić może tylko inny człowiek, którego nie ma. Ona nawet nie chce go szukać. Jednak za każdym razem bardziej boli. Zostawiając za sobą grób ukochanego staje się znów zwykłą kobietą. A przecież kobieta przez świat nie może iść całkiem sama. Musi mieć kogoś, kto pomoże jej w codziennym życiu, kto będzie dla nią opoką... Jej prawdziwa opoka runęła, załamała się, ale teraz musi budować nową. Na innych zasadach. Tylko zanim staną fundamenty tej nowej opoki, minie jeszcze wiele czasu. Bardzo wiele. Ten czas przeznaczy na odbudowę samej siebie...
Nevi
|