Grupa: Użytkownik
Posty: 405 #113466 Od: 2008-3-27
| O wschodzie słońca rozpoczynasz wędrówkę. Przed Tobą prosta ścieżka, jasna i szeroka. Dookoła kwitną róże i jaśminy. Pachną urzekająco, więc przystajesz czasem na chwilę, by zanurzyć się w tym zapachu po brzegi. Za pierwszym zakrętem droga się zwęża i rozdziela na kilka wydeptanych szlaków. Który wybrać? Może ten najszerszy? Wydaje się być najwygodniejszy. Wspinasz się w górę powoli bez pośpiechu. Słońce jeszcze nie sięgnęło zenitu, masz dużo czasu. Serce bije radośnie w oczekiwaniu przygody.
Napotykasz pierwszy strumień. Ktoś, idący przed Tobą, przerzucił pień drzewa w poprzek wody, więc balansując przebiegasz na drugą stronę. Tam napotykasz inne kwiaty, inne rośliny, oglądasz je z zachwytem. Ścieżka staje się bardziej kamienista i najeżona wystającymi z podłoża korzeniami. Potykasz się i boleśnie rozbijasz kolano. Ale to nic. Za chwilę ból minie, a przed Tobą jeszcze szmat drogi do celu.
Do celu? No właśnie. Po raz pierwszy zastanawiasz się dokąd właściwie zmierzasz. Idziesz krętą górską serpentyną, cały czas wyżej i wyżej. Wiesz dobrze, że gdzieś na końcu tej drogi jest szczyt, do którego dążysz. Jeszcze go nie widać, zasłaniają go drzewa i skały rozsiane wokół ścieżki. Ale wiesz dobrze, że on tam jest, bo przecież inni szli przed Tobą. A może nie?
Dochodzisz do skrzyżowania. Drogi rozwidlają się we wszystkich kierunkach. Nie wiesz, którędy pójść. Siadasz na zwalonym przez wichry pniu drzewa i zastanawiasz się, co robić. W mięśniach czujesz pierwsze zmęczenie. Rozcierasz obolałe kolano. Zza skały wychodzi młody uśmiechnięty podróżnik. Zagaduje wesoło i zabiera cię ze sobą w dalszą wędrówkę. Cały czas mówi do ciebie i przekonuje, że doskonale zna najlepszą drogę na szczyt, ale już po chwili orientujesz się, że wybrana przez niego ścieżka schodzi łagodnie w dół zamiast piąć się w górę. Poza tym nie podoba ci się jego chełpliwość i to, że tak dużo i głośno mówi. Wolisz słuchać śpiewu ptaków i cichego szmeru strumyka. Na najbliższym rozwidleniu żegnasz się z nim mimo jego głośnych protestów i pogróżek, że zabłądzisz.
Przez chwilę się zastanawiasz, co robić i ruszasz najbardziej stromą ścieżką w górę. Za pierwszą skałą spotykasz wędrowca ubranego w specjalny alpinistyczny strój. W milczeniu kiwa ci głową i z powagą pokazuje kierunek na szczyt. Takiej osobie możesz zapewne ufać, więc nie zastanawiając się ani chwili, dziękujesz mu i ruszasz do przodu. Po kilku krokach droga się kończy, a przed tobą otwiera się przepaść. Skręcasz w lewo, potem z powrotem w prawo i z przerażeniem stwierdzasz, że kręcisz się w kółko po leśnym gąszczu. Siadasz na pniu ściętego drzewa i rozglądasz dookoła.
Straciłeś sporo czasu. Słońce stoi wysoko, a do szczytu jeszcze daleko. Wysilasz swój umysł i próbujesz przypomnieć sobie, czego uczyli Cię inni. Jak rozpoznać, gdzie jest północ, a gdzie południe. Odnajdujesz mech porastający pnie drzew, mrowisko, charakterystycznie ukształtowane gałęzie i wyciągasz wnioski. Spiesznie ruszasz w drogę i za pierwszym zakrętem wpadasz w grząskie błoto, które wciąga Cię w głąb. Wołasz o pomoc i po chwili jakiś człowiek podaje Ci rękę. Dziękujesz mu wylewnie i szybko odchodzisz, nie słuchając jego rad, bo nie chcesz już słuchać nikogo. Ludzie wprowadzają Cię w błąd, a Ty nie możesz sobie na to pozwolić. Przez chwilę obserwujesz kołyszącego się na gałązce ptaka, potem mijasz kolejnego wędrowca, pozdrawiasz go i udajesz, że nie słyszysz jego pytań o drogę. Sam przecież nie jesteś niczego pewny.
Ignorując napotykanych po drodze ludzi, zaczynasz się obawiać, że zabłądziłeś. Kluczysz w leśnej gęstwinie z trudem odnajdując ślady ścieżki. Przechodzisz wpław kolejny strumień, kalecząc dłonie o twarde kamienie. Brudny, głodny i zmęczony siadasz na pierwszym napotkanym pniaku. Masz już dosyć tej całej wycieczki i zastanawiasz się czy nie wracać do domu. Ale którędy? Z pewnością w dół, ale chyba musisz znaleźć inną drogę, niż ta którą szedłeś. Jesteś zły i zniechęcony. Tymczasem ktoś delikatnie dotyka twego ramienia, a na kolanach kładzie soczyste jabłko i kawałek chleba. Podnosisz głowę i napotykasz jasne dobre oczy starego człowieka. To spojrzenie pełne spokoju dodaje ci otuchy. Zjadasz posiłek i z pełnym zaufaniem prosisz starca o radę. Droga przez niego wskazana jest szeroka, wygodna i łagodnymi zakolami wspina się w górę. Z radością pniesz się wzwyż, nucąc pod nosem ulubioną piosenkę. Pełen nowych sił chciałbyś iść szybciej, ale boisz się zboczyć ze ścieżki.
Złota kula słońca opada w dół. Wiesz, że czasu masz coraz mniej i zaczynasz biec, nie dostrzegając rosnących wokół dzikich orchidei rozpościerających bajecznie kolorowe liście. Zatrzymują cię dwie młode dziewczyny i proszą o pokazanie drogi na szczyt. Dzięki starcowi ty już wiesz, jak iść i chętnie udzielasz wyjaśnień. Jednak dziewczyny idą z Tobą zaledwie parę chwil, potem skręcają w stromo wznoszącą się nad urwiskiem serpentynę. Krzyczysz, żeby je zatrzymać, nawet biegniesz za nimi parę kroków. Na darmo. Śmieją się z ciebie i znikają w leśnym gąszczu. Po chwili masz wrażenie, że słyszysz ich rozpaczliwe krzyki, ale może to tylko twoja fantazja?
Wracasz na swój szlak. Za kolejnym zakrętem napotykasz kolejny strumień. Jest zbyt głęboki, by go przejść wpław. Schodzisz ze ścieżki, aby z głębi lasu przyciągnąć ciężki konar i przerzucić go nad wodą. Zmęczony i podrapany przez twarde gałęzie przechodzisz suchą nogą na drugi brzeg. Konar znaleziony przez ciebie posłuży jako most także innym wędrowcom i ta świadomość na krótko sprawia Ci radość. Za potężną skałą, którą z trudem pokonujesz znajdujesz pieczarę, a u jej wejścia siedzącego w lotosie jogina. Składasz mu pokłon pełen szacunku i prosisz o radę. Jogin podnosi na ciebie nieobecne oczy i w milczeniu wskazuje skalną ścianę. Nie rozumiesz tej odpowiedzi. Oglądasz skałę w skupieniu i dopiero po dłuższej chwili dostrzegasz wyżłobiony w kamieniu stopień, a obok następny. Chcesz podziękować za radę, ale... jogin zniknął.
Rozpoczynasz mozolną wspinaczkę po skale. To najtrudniejszy odcinek całej twojej drogi. Bolą cię mięśnie, pieką cię oczy, pot zalewa czoło, a palce zostawiają na wąskich szczelinach krwawe ślady. Siły cię opuszczają. Wiesz, że nie dotrzesz już do celu i w pewnej chwili oglądasz się z rozpaczą za siebie. Nie możesz iść do przodu, nie możesz zawrócić. W ostatnim westchnieniu prosisz Anioła Stróża o pomoc i w tym momencie z cichym łopotem skrzydeł twój najwierniejszy opiekun zabiera cię ze skały i zanosi na prostą nieznaną ci ścieżkę.
Resztką sił pomału idziesz przed siebie, z żalem spoglądając na zachodzące słońce. Kogoś mijasz, ktoś ciebie wyprzedza. W milczeniu podajesz dłoń potrzebującemu pomocy, ale nikomu nie pokazujesz drogi, bo tak naprawdę nie wiesz gdzie jesteś i dokąd idziesz. Czujesz tylko wielkie zmęczenie. Przewracasz się na oślizłym korzeniu, ale bez słowa skargi podnosisz się i nie otrzepując z kurzu spodni podążasz dalej.
Na kolejnym rozstaju stoi grupka energicznych młodych osób. Przekrzykując się nawzajem pokazują sobie różne kierunki. Każdy jest pewny swojej racji. Przyglądając im się ze zmęczeniem, zauważasz obok siebie młodą osobę o długich jasnych włosach. Patrzy na ciebie z delikatnym uśmiechem, a jej oczy są tak samo jasne i spokojne jak oczy starca, który pokazał ci najlepszą drogę. Dziewczyna prowadzi cię w leśny gąszcz, gdzie u stóp skały pokazuje ci źródło. Pijesz kryształowo czystą wodę i czujesz, jak z każdym łykiem wstępują w ciebie świeże siły. Unosisz głowę z nową nadzieją. Słońca już nie widać, ale jest jeszcze jasno, a niebo rozświetlają purpurowo zabarwione chmury. Spoglądasz na swoją przewodniczkę, może ona doprowadzi cię do celu? Dziewczyna z uśmiechem potrząsa głową i pokazuje palcem na twoje serce. To tutaj jest prawda i jedyny drogowskaz. Zamykasz oczy i przez chwilę próbujesz usłyszeć swój wewnętrzny głos. Kiedy otwierasz oczy, dziewczyny już nie ma obok ciebie. Czy to był Anioł, czy mądra podróżniczka — nie wiesz, ale zachowujesz w sercu wdzięczność dla niej, bo teraz już wiesz, że dotrzesz do celu. Nawet jeśli zmrok zapadnie, pojawią się gwiazdy, by oświetlić ci drogę, a ty przecież jesteś już bardzo blisko. Najważniejsze, że odnalazłeś właściwy kierunek i już wiesz, że nie zabłądzisz. Wsłuchany w cichy rytm własnego serca ruszasz przed siebie, bezbłędnie odnajdując wygodny szlak między pachnącymi krzewami jaśminu.
Bogusława Andrzejewska |