Grupa: Administrator
Posty: 2686 #87807 Od: 2008-2-14
| Mariola Będkowska jest z wykształcenia polonistką, a na co dzień redaguje książki, które mają trafić do druku. Robi to w domu. Ma więc zapewnione minimum ruchu i lodówkę niemal na wyciągnięcie ręki. - I tu zaczyna się kłopot - wzdycha Mariola. - Praca zmusza mnie, niestety, do spędzania czasu na siedząco. W bezruchu.
Córko, ty trochę mniej jedz!
Ładne, przytulne mieszkanie w Warszawie. Odremontowana przedwojenna kamienica. Wysoki sufit, duże okna. Wchodząc do środka, trudno nie zauważyć stacjonarnego roweru. Obok niego leżą rolki. - Kiedy 12 lat temu poznałam Zbyszka, mojego obecnego męża, byłam szczupłą i zgrabną dziewczyną - lekko rumieni się Mariola. - Ale potem była ciąża, na świat przyszedł Hubert, no i ta "siedząca" praca... Zaczęłam tyć. Może wcześniej zareagowałabym na to, co dawała mi do zrozumienia wskazówka wagi, ale Zbyszek ciągle powtarzał: "Nie przejmuj się, żono. Kocham cię taką, jaka jesteś. Dla mnie nie jest ważne parę dodatkowych kilogramów, ale twój wdzięk oraz inteligencja". Uspokojona słowami bliskiej osoby, nie robiłam nic. I z roku na rok stawałam się coraz bardziej "puszysta". Gdy ważyła 80 kg, zaczęły do niej docierać pierwsze sygnały, że coś jest nie tak. Co gorsza, inni również to zauważali.- Pamiętam, jak pewnego dnia mama bez ogródek powiedziała mi, bym mniej jadła - wspomina pani Mariola. - Lecz co to znaczy mniej jeść? O ile mniej i czego? Więc owszem, Mariola jadła mniej, tyle że... częściej. Lub podjadała sobie między posiłkami. I nie zaliczała tego jako kolejnego posiłku. Choć jednorazowo na talerzu było mniej smakołyków, waga dalej parła do przodu. Więc w końcu Mariola znalazła na to najprostszy sposób: przestała się ważyć. - Otrzeźwienie przyszło dopiero niewiele ponad rok temu, w czasie poprzednich świąt Bożego Narodzenia - wspomina. - Wigilię urządzała mama, z którą nie widziałam się od kilku miesięcy. Otworzyła nam drzwi, popatrzyła na mnie zaskoczona i oznajmiła kategorycznym głosem: "Mariola, ty to nie dostaniesz ciasta". Zabolało. Myślałam nawet, że się pod ziemię zapadnę ze wstydu. Czyżbym wyglądała aż tak źle? - Po powrocie do domu pierwszy raz od dawna spojrzałam na siebie krytycznym okiem. I z przerażeniem odkryłam, że już się sobie nie podobam. Pełna złych przeczuć weszłam na wagę. Wskazówka chyba oszalała! Zatrzymała się dopiero na 92 kilogramach! Miałam koszmarną nadwagę - opowiada.
A waga wciąż stała
Wpadła w panikę. Postanowiła natychmiast schudnąć. Łykała chrom, pastylki na odchudzanie. Jednak po miesiącu nie mogła już na nie patrzeć. Próbowała również oszukiwać się wodą i pić ją zamiast posiłków. I to niczego dobrego nie dawało. Nie pomagały też różne rodzaje diet pod powiadane jej przez znajomych. W tej sytuacji postanowiła kupić sobie chociaż gorset. Ale ten, zamiast dać złudzenie szczupłej figury, uświadomił jej tylko, że jest naprawdę źle. - Gdy patrzyłam na siebie w tym gorsecie, wszędzie widziałam wylewające się fałdy ciała - opowiada Mariola i mimowolnie ze strachem zerka w lustro. - Zrozumiałam, że bez fachowej pomocy nie dam rady schudnąć ani kilograma.
Jadła więc garściami
Te zmagania obserwowała dobra koleżanka Marioli, która nieraz musiała wysłuchiwać jej skarg i narzekań na nieudane próby walki z otyłością. - Pewnego dnia kumpela opowiedziała mi o Klubie Kwadransowych Grubasów 4fat. Informację o nim znalazła w Internecie. Opowiedziała, że są tam psycholodzy, dietetycy oraz, oczywiście, ludzie walczący z otyłością. Przez kilkanaście dni zastanawiałam się, czy tam pójść. Bardzo ciężko było mi przyznać się przed sobą, że mam aż taki problem z jedzeniem. W końcu się zdecydowała. Zaproszono ją na pierwsze spotkanie, zważono, zmierzono, a potem zaproponowano dietę oraz ćwiczenia. Dieta nazywała się: garściowa. Polegała na jedzeniu tylko takiej ilości pożywienia, ile mogło zmieścić się w dłoni, w odstępach co 2,5 godziny. Zabroniono jej jeść białego pieczywa oraz słodyczy, kazano też ograniczyć tłuszcze zwierzęce. - Nie było lekko - wzdycha i podchodzi do kuchni, żeby pokazać, jak mało jedzenia mieści się w jej garści. - Zjadałam obiad i byłam nadal głodna. Pochłaniałam kolację - to samo. Czasami z głodu zdarzało mi się wstać w nocy. Ale wypijałam tylko szklankę wody i szłam dalej spać. Opłaciło się! Po kilku miesiącach wskazówka wagi wreszcie drgnęła w dół. I opada do dziś. Nareszcie! - Udało mi się schudnąć z 92 kilogramów do 69 - informuje z dumą w głosie i odruchowo wygładza bluzeczkę podkreślającą jej talię. - Całe 23 kilogramy! I wiecie co? Nareszcie się sobie podobam. To dla kobiety wspaniałe uczucie. Wiem na pewno, że nigdy już nie powrócę do tamtej wagi. Bo nareszcie nauczyłam się, jak trzeba jeść rozsądnie. A właśnie, czy to już aby nie pora na mój kolejny skromny posiłek?
Adam Jankowski
|