Grupa: Administrator
Posty: 2686 #87571 Od: 2008-2-14
| "Będziesz przeklęty przez następne pokolenia i będziesz tym, który obejmie nad nimi władzę" - miał powiedzieć Chrystus Judaszowi..
Gdyby dało się udowodnić, że Judasz nie zdradził Jezusa, ale działał na Jego rozkaz i świadomie zrealizował boży plan zbawienia, wiele trzeba by zmienić w naszych ocenach. Zamiast potępiać Iszkariotę, musielibyśmy zacząć go czcić i chwalić.. Zamiast uznawać za zdrajcę, musielibyśmy widzieć w nim męczennika, ba, więcej niż męczennika – kogoś, kto nie tylko poświęcił się dla drugich, ale jeszcze zgodził się nosić przez wieki piętno nikczemnika.. Święty Judasz stałby się w naszych oczach osobą znacznie bardziej godną naśladowania niż pozostali apostołowie, pozornie jedynie lepsi od niego. Wszystko to razem, trzeba przyznać, brzmi obiecująco. Nic dziwnego zatem, że co bardziej śmiali redaktorzy i dziennikarze dali się ponieść fantazji i ogłosili, że znaleziona w Egipcie Ewangelia Judasza jest dziełem pierwszych chrześcijan, sugerując, że pod względem autentyczności może konkurować z czterema oficjalnie uznanymi. Owi redaktorzy szybko uzyskali wsparcie radykalnych teologów, którzy w Ewangelii Judasza dostrzegli szansę na pożegnanie się z najbardziej nieznośnymi elementami tradycyjnej doktryny Kościoła.. Byłoby to doprawdy niezwykłe odkrycie, podważające cały autorytet Kościoła jako wiernego strażnika pamięci o Jezusie z Nazaretu. Byłoby, gdyby nie kilka istotnych faktów.
Fakt pierwszy i najważniejszy: Ewangelia Judasza nie jest dziełem pierwszych uczniów Chrystusa, lecz powstałej sto lat po Jego śmierci gnostyckiej sekty kainitów. Uważali oni, że za stworzenie widzialnego, materialnego świata odpowiada zły Demiurg, którego utożsamiali z Jahwe Starego Testamentu. Zgodnie z ich nauką Jahwe – pierwotna zasada zła – zbuntował się przeciw dobremu Bogu Światła, Sofii i ukradł iskry dobra, które uwięził następnie w materialnych ciałach. Ciało stało się zatem więzieniem duszy zawierającej w sobie iskierki pierwotnego dobra. Stąd kainici dokonywali radykalnego przewartościowania: prawdziwymi świętymi byli ludzie potępieni przez Stary Testament, który został sporządzony przez sługi Jahwe. Nic dziwnego, że do tej samej grupy bohaterów został zaliczony Judasz. Wszyscy oni byli prawdziwymi pneumatykami, ludźmi, którzy zrozumieli, że powszechnie obowiązujące prawo moralne jest czymś, co należy przekroczyć, że jest to prawo złego Boga, władcy ciemności.
Z pewnością kainitom nie można odmówić konsekwencji. Skoro zło tkwi w samym Stwórcy, a nie – jak chcieli chrześcijanie – w wolnej woli stworzenia, to przeciwstawiający się naturalnemu porządkowi moralnemu stawali się bohaterami. Ludzie posłuszni Jahwe okazywali się po prostu niewolnikami systemu kosmicznej tyranii, złoczyńcy zaś zyskiwali miano wyzwolicieli..
Największe znaczenie ma to, że nie sposób ustalić jakiegokolwiek bezpośredniego związku między kainitami a apostołami i pochodzącą od nich tradycją. Wręcz przeciwnie, od samego początku istnienia gmin chrześcijańskich – a dowodem są choćby listy św. Pawła – Kościół występował przeciw gnostykom. Ewangelia Judasza jest zapisem gnostyckich spekulacji, a nie wiarygodnym świadectwem o życiu i śmierci Jezusa. Wystarczy nawet pobieżny rzut oka na poszczególne teksty, by to odkryć. Weźmy choćby jedną z kluczowych, rzekomych wypowiedzi Chrystusa mówiącego: „Przewyższysz ich [apostołów] wszystkich. Ale Judaszu, musisz poświęcić ciało, które mnie okrywa”. Nic z tego, co wiemy o judaizmie w I wieku i o pierwotnym, żydowskim chrześcijaństwie, nie pozwala nam dostrzec autentycznego znaczenia słów Jezusa o ciele jako okryciu. Stałą cechą myślenia żydowskiego było bowiem podkreślanie jedności ciała i duszy. Ciało nigdy nie było po prostu płaszczem, zewnętrznym okryciem, czymś, co może być zdjęte z człowieka jak zasłona. Stanowiło istotną, niedającą się zlekceważyć, integralną część człowieka.
Ewangelia Judasza mało, że powstała co najmniej sto lat po śmierci Jezusa, mało, że została napisana przez autora, który przecież śmierci swego nauczyciela nie przeżył, mało, że zawiera tak obce pierwszym uczniom spekulacje, ale też – inaczej niż w przypadku czterech ewangelii kanonicznych – nie istnieje żadne zewnętrzne świadectwo jej autentyczności.
Inaczej, niż to sugerują dziś media, decyzja o zaliczeniu poszczególnych pism do kanonu Nowego Testamentu nie była arbitralna: od samego początku ich powstania Kościół – czyli porozumienie najważniejszych biskupów stolic apostolskich, Antiochii, Aleksandrii i Rzymu – był gwarantem wierności przekazowi pierwszych uczniów. I tak dla każdej z czterech ewangelii znajdziemy wywodzący się od apostołów i ich uczniów ciąg świadectw. Od połowy II wieku mamy też już dowody, że cztery ewangelie uznawano razem za jedno źródło.
Cztery kanoniczne ewangelie ani nie skupiają się na cudach, ani nie zawierają teologicznych czy filozoficznych spekulacji. Gdybyśmy chcieli porównać je do któregoś z dzisiejszych gatunków literackich, pewnie najbliższe byłyby reportażowi. Obok tych pism, które od samego początku Kościół uważał za natchnione, pojawiły się inne, zwane apokryfami. Są one zarówno dziełami autorów chrześcijańskich, jak i gnostyckich. Wszystkie starają się odsłonić tajemnice ukryte przed czytelnikami dzieł kanonicznych. Opisują szczegółowo dzieciństwo i młodość Chrystusa, przedstawiają postaci skrywane przez oficjalną pamięć w cieniu, zawierają, szczególnie w przypadku dzieł gnostyckich, próby wyjaśnienia zła, stworzenia, sensu kosmosu, pochodzenia duchów, opisują hierarchie anielskie. Znamy tytuły kilkudziesięciu takich dzieł, są to ewangelie, listy i apokalipsy. Ich autorzy, z reguły anonimowi, starali się przypisać autorstwo swoich pism osobom cieszącym się powszechnym autorytetem: Piotrowi, Tomaszowi, Filipowi i innym. Część tych pism jest efektem pobożnej ciekawości, część zawiera z punktu widzenia katolickiego herezje. Jednym z takich pism jest właśnie Ewangelia Judasza.
Wszystko to razem sprawia, że nie można poważnie traktować zawartych w niej faktów. Opisany tam Judasz – człowiek, który posłuszny Bogu wykonuje tajemniczy plan Jezusa – to literacka fikcja.
Prawdziwy Judasz – taki, jakim widzą go ewangelie – był zdrajcą par excellence. Jest on po prostu „tym, który wydał Chrystusa”, i tak określa się go we wszystkich spisach apostołów. Dlaczego to zrobił? Czyżbyśmy mogli w którejś z Ewangelii odkryć ślad owej tajemniczej teorii, zgodnie z którą Judasz działał na zlecenie Jezusa? W żadnej mierze. Ewangeliści nie mają wątpliwości, że Judasz jest narzędziem w ręku diabła. Mówi Jezus: „Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest szatanem. A mówił o Judaszu Szymonowym, Iszkariocie; bo ten, chociaż był jednym z dwunastu, miał Go zdradzić” (J 6, 71–72). Podobnie ten sam autor przytacza słowa mistrza, w których ten nazywa Judasza synem zatracenia, jedynym, który zginął (J 17, 12). Tak samo pisze Łukasz: „I wstąpił szatan w Judasza zwanego Iszkariotą” (Łk, 22, 3).
Chociaż ewangelie wyraźnie mówią o diabelskiej inspiracji Judasza, tak samo jednoznacznie pokazują, że ów najbardziej zapewne tajemniczy uczeń Chrystusa działa sam, z własnej nieprzymuszonej woli. To on idzie do kapłanów i starszych. To on wpada na pomysł, że znakiem rozpoznawczym będzie pocałunek. To on przyprowadza straż, która pojmie mistrza. Żadnego śladu szantażu, groźby, przymusu. Jedynym motywem konsekwentnie wskazywanym przez ewangelistów, szczególnie Jana, jest chciwość.
Cztery ewangelie są też zgodne, jeśli chodzi o stosunek Jezusa do Judasza, i wskazują, że Mistrz z Nazaretu przewidział zdradę. „Wiedział bowiem Jezus od początku, którzy to nie wierzyli, i kto miał go zdradzić” (J 6, 65). Potwierdzają to opisy ostatniej wieczerzy: Jezus wiedział, kto Go wyda. Mówi o tym Piotrowi i Janowi. Tak samo widzą ocenę zdrady Judasza. „Biada człowiekowi onemu, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Lepiej by mu było, gdyby się był nie narodził ów człowiek” (Mk 14, 21). Podobnie też – mimo różnicy w opisie faktów między Mateuszem a Dziejami Apostolskimi – przedstawiają smutny koniec zdrajcy, który w rozpaczy popełnia samobójstwo.
A jednak ten jednoznaczny opis pozostawia nas z wieloma pytaniami. Kiedy Judasz postanowił zdradzić? Bo przecież chyba nie był zdrajcą od początku. To pytanie ma jednak dalsze konsekwencje. Jeśli Judasz zostając uczniem Chrystusa, szczerze chciał słuchać Jego nauk, to skąd wzięła się w nim myśl o zdradzie?
Ten paradoks doskonale widzi Romano Guardini, jeden z największych XX-wiecznych teologów, dochodząc do niezwykłego wniosku: „Niemądrze byłoby wyobrażać sobie, że życie w bliskości świętego człowieka, a tym bardziej Syna Bożego, musi być czymś po prostu pięknym, że w tej sytuacji nie można nie stać się dobrym. Otóż można stać się diabłem”. Dziwne, zaiste. Znacznie łatwiej byłoby przyjąć, że wydając Jezusa, Judasz miał jednak jakiś ukryty, wyższy plan. Że na przykład pragnął przyspieszyć objawienie Jego mesjańskiego królestwa, że, jak chcą niektórzy, był związany z żydowskim, radykalnym ruchem oporu przeciw Rzymianom, a w Jezusie widział potencjalnego oswobodziciela, który z niejasnych powodów opierał się i ociągał przed ujawnieniem mocy.
Problem polega na tym, że te skądinąd pomysłowe teorie nie znajdują oparcia w tekstach. Z ewangelii wiemy tylko tyle: po trzech latach nieustannego przebywania w obecności Jezusa, po trzech latach przyglądania się cudownym uzdrowieniom, miłosierdziu okazywanemu ubogim, chorym, cierpiącym, jeden z najbliższych uczniów – w końcu komuś takiemu powierza się funkcję skarbnika – postanawia dla 30 srebrników wydać swojego dobrego i łaskawego Pana w ręce Jego śmiertelnych wrogów.
Otóż ta niewspółmierność – dobroć nauczyciela i niskie pobudki ucznia – zdaje się dla nas czymś tak trudnym do zniesienia. Z jednej strony – samo dobro, łaskawa miłość, z drugiej – drobna nikczemność, zwykła chciwość. I jeszcze te porażające szczegóły: obłudne pytanie przy ostatniej wieczerzy: „Czy to ja Panie?”, i pocałunek przyjaźni wybrany jako znak zdrady. Jak wielka musiała być nienawiść Judasza, jak mocne postanowienie zdrady, skoro potrafił spokojnie, w gronie pozostałych uczniów, zadać to pytanie. Jakby nigdy nic. Tak, żeby nikt się nie zorientował. Bez drżenia, bez jakichkolwiek oznak ujawniających, że działa w złej woli.
Na tym chyba polega prawdziwa tajemnica zła. Judasz stał się diabłem, przebywając stale z Jezusem, będąc Jego uczniem. Wydał Go na śmierć, sprzedał w ręce wrogów, precyzyjnie obmyśliwszy plan. I to jest chyba to, co najtrudniejsze: radykalna, ostateczna, nieprzezwyciężona zatwardziałość człowieka w obliczu dobra. I jeszcze to, że ta zatwardziałość może być tak żałośnie mała. Tak mała, że tylko odwołanie do diabła może ją wytłumaczyć.
Jak to się jednak stało, że informację o odczytanej po wiekach rzekomej ewangelii podają wszystkie największe światowe gazety? Dlaczego w tym jednym przypadku rezygnują ze zwykłego krytycyzmu, ogłaszając, że odkrycie jednego z kilkudziesięciu gnostyckich pism zmieni chrześcijańską wiarę? Dlaczego tak im zależy na tym, by obraz Judasza-nieszczęśnika, Judasza wykonującego nakazy Mistrza z Nazaretu, wyparł z powszechnej świadomości obraz potępionego zdrajcy?
Być może pierwszym powodem jest narastający od kilkudziesięciu lat w Kościele optymizm zbawczy. Coraz więcej teologów uważa, że miłosierdzie Boga nie da się pogodzić z istnieniem piekła. A jeśli tak, to opowieść o Judaszu, którego miłosierny Jezus potępił, staje się kamieniem obrazy. Każda wieść, która pozwoliłaby obalić kanoniczny opis, przyjmowana jest z radością i nadzieją. Bóg będący miłością – uważa wielu teologów – nie może już być sędzią, nie może pozwolić, by człowiek został potępiony. I dalej: miłość bliźniego, do której są zobowiązani chrześcijanie, nie pozwala im pogodzić się z istnieniem potępionych. Kochać bliźniego – mówi coraz więcej nauczycieli – to w imię solidarności odmawiać Bogu prawa do skazywania ludzi, jakiejkolwiek jednostki, na karę wieczną. Każdy człowiek jest już – niezależnie, czy o tym wie, czy nie – na zawsze odkupiony i zbawiony. A skoro tak, to ewangeliczne opisy Judasza muszą albo zostać zanegowane, albo zinterpretowane w taki sposób, by również dla upadłego ucznia znalazło się miejsce w niebie.
To prawda, że w żadnym z przekazów Jezus nie mówi, że Judasz został skazany na wieczne męki, tym niemniej trudno uznać Jego słowa za coś innego. Tak przynajmniej rozumieli je do niedawna katoliccy teologowie, którzy w upadłym uczniu dostrzegali przykład ostatecznej zatwardziałości. Z tego też powodu przeciwstawiali Judasza Piotrowi. Dziś to przeciwstawienie coraz częściej się zaciera. Wydaje się, że i jeden, i drugi zaparli się swojego boskiego mistrza. Czyż Piotr trzykrotnie nie stwierdził, że nie zna Jezusa? Więcej. Czyż dobry nauczyciel i jego nie nazwał szatanem, gdy Piotr postanowił odwieść mistrza od decyzji o cierpieniu? Przecież i Judasz, tak jak Piotr, opamiętał się, poszedł do kapłanów i oddał pieniądze. Przecież i on doznał skruchy. I jeśli nawet owa skrucha i opamiętanie zamknęły go w rozpaczy, czy jest to wystarczający powód, by zamykać przed nim niebo? Czy rozpacz Judasza, jego samobójstwo, nie były wystarczającą karą za grzech?
Cóż byłby to za Bóg, który zgodziłby się potępić swego ucznia? – pytają zwolennicy zbawienia Judasza. Gdzie Jego moc? Tym, co w całej sprawie dla religijnych optymistów jest najbardziej nie do zniesienia, to fakt, że Jezus przewidział czyn Judasza. Jak to? Znał i nie przeciwdziałał? Był dobry i pozwolił iść na zatracenie?
Rzeczywiście, trudno byłoby temu rozumowaniu cokolwiek zarzucić, gdyby nie pewien drobiazg. Gdyby nie wolność. Sprawa Judasza pokazuje bowiem, że Bóg, Król królów i Pan panów, szanuje ludzką wolność. Człowiek może wybrać wbrew Niemu, a On, wiedząc o tym, dopuszcza zło. Ludzka wolność, wolność stworzonego ducha jest tak wielka, że usprawiedliwia świat, w którym jest obecne zło. W swojej niedocieczonej mądrości Bóg wolał stworzyć świat, w którym istnieje zdrada, morderstwo, niewinne cierpienie i... wolność, niż świat bez zła moralnego, ale i bez wolności.
Zgoda na zdradę Judasza jest ostateczną pieczęcią ludzkiej wolności. Dlatego chociaż Jezus wie, chociaż widzi jak serce ucznia opanowuje chciwość, nienawiść, to… pozwala na to. Mógł przecież nie dopuścić do zdrady. Mógł powiedzieć Judaszowi: „przyjacielu, widzę, że utraciłeś wiarę, widzę, że chcesz mnie wydać, odejdź, póki nie będzie za późno. Nie spędzimy razem Paschy, bo nie chcę dawać ci okazji do niegodziwości. Widzę, jak się męczysz, niech każdy z nas pójdzie swoją drogą”. Takie słowa jednak nie padły. Nie padły, bo byłyby całkowitym zaprzeczeniem ludzkiej godności. Byłyby zaprzeczeniem nowego, chrześcijańskiego rozumienia boskiej wszechmocy. Nie jest ona tylko zdolnością podporządkowania sobie, przymuszania, rozkazywania, ale – w jeszcze większym stopniu – zdolnością stwarzania wolnych osób, które adorują i czczą nieskończone dobro.
Wszechmoc jest w tym wypadku znoszeniem, samoograniczeniem, przyzwoleniem. Dlatego Jezus nie powstrzymał Judasza. Dlatego nie zgromił szatana, który wszedł w serce ucznia, nie wyrzucił go z niego jak z wielu chorych, opętanych, sparaliżowanych. Nauczyciel z Nazaretu pozwolił Judaszowi dokonać zdrady i podążyć na szubienicę. Wszechmoc boska objawiła się więc jako cierpliwe znoszenie ludzkiej niegodziwości, która w ostatecznej konsekwencji ściąga na siebie odtrącenie. I to jest coś, czego wielu współczesnych teologów zrozumieć nie może. W ich oczach miłosierdzie staje się po prostu polisą na bezkarność, a wolność traci swoje najgłębsze znaczenie.
Ten religijny optymizm łączy się ściśle z inną cechą zachodniej, współczesnej kultury, a mianowicie z antropocentryzmem, z radykalnym wyniesieniem do rangi absolutnej wartości ludzkiej egzystencji. To z kolei prowadzić musi do relatywizacji dobra i zła. Żyjemy w kulturze, w której żaden czyn nie może być absolutnie potępiony. Żadna zdrada, łotrostwo, morderstwo, nikczemność. Żadne zło nie zasługuje na wieczną karę, egzystencja człowieka ma wartość nieskończoną. I w tym punkcie właśnie opowieść o Judaszu staje się nie do zniesienia.
Jak zauważył jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów Josef Seifert, słowa potępienia skierowane przez Jezusa do Judasza oznaczają, że istnienie jako takie nie jest dla człowieka dobrem. Że jeśli człowiek jest zatwardziały w złu, to jego życie jest czymś złym. Nie jest prawdą, że samo istnienie osoby ludzkiej zawsze jest po prostu godne afirmacji; Jezus, który mówi o Judaszu, że lepiej byłoby, gdyby ten się nigdy nie narodził, stanowi żywe zaprzeczenie tych, tak dziś dominujących, teorii. Chodzi nie o afirmację samej osoby jako takiej, ale dobra, które jest w niej.
Wydaje się zatem, że nieraz jeszcze będziemy musieli zmierzyć się z problemem Judasza. Kanoniczne teksty, mimo wszelkich prób ich ponownego zinterpretowania, niezbyt nadają się do rozpoczętego już procesu rehabilitacji tajemniczego syna Szymona. Można się zatem spodziewać kolejnych rewelacji i odkryć, które pozwolą osłabić to, co w tej historii tak nieznośne: wyrok potępienia padający z ust czystego miłosierdzia.. Na podstawie "Ozonu" źródło:int |